POST O KOCHANIU...
Waszym zdaniem... jeżeli kochać-to za coś?
Czy mimo wszystko?
Ostatnio zaintrygował mnie temat...do tego stopnia, że postanowiłam przeprowadzić ankietę wśród swoich znajomych.
Okazało się, że niemal WSZYSCY odpowiadali, że jeżeli kochać to pomimo...nie za zalety, ale pomimo wad... słyszałam, że kochanie za coś jest egoistyczne, jest oszukiwaniem siebie i partnera...
No cóż... w takim razie jestem egoistką!
EGOISTKĄ, bo skupiam się na zaletach drugiej osoby a nie na wadach. Kochać pomimo, że:
- on nie ma dla Ciebie czasu?
- nie wraca do domu na noc?
- kiedy się pokłócicie on idzie do innej?
- nadużywa alkoholu?
- na każdym kroku odkrywasz jego kłamstewka?
- we wszystkim się Tobą wyręcza i traktuje nie jak żonę, ale służącą?
- wydziela Ci pieniądze?
- uważa się za ważniejszego, bo więcej zarabia i sprawia, że tracisz grunt pod nogami i poczucie własnej wartości?
NIGDY W ŻYCIU!!! To nie jest miłość... to jakiś dziwny układ w którym jedna ze stron cierpi, bo wydaje się jej, że kocha...
Ja nie potrzebuję w życiu dramatów, kłamstw i zdrady! Kocham mojego męża za coś i o Jego zaletach długo mogę rozmawiać... a jego lista wad jest długości moich paznokci, które zresztą nieustannie obgryzam ??
Nie wyobrażam sobie tkwić w relacji trudnej w której wszystko jest pod górkę, gdzie każdy dzień to nieustanna walka o zwycięstwo, o swoją prawdę...
Skoro twierdzisz, że kochać należy pomimo... to odpowiedz sobie na pytania:
- ile razy zakochałaś się w alkoholiku?
- ile razy zakochałaś się w kimś kto cię kompletnie nie pociągał?
- a może zdarzyło ci się pokochać damskiego boksera?
Gdyby tak było to zakochiwalibyśmy się codziennie, kobiety nie szukałyby swojego księcia na białym koniu, a mężczyźni unikatowych księżniczek...
Wbrew zasłyszanym cytatom, aforyzmom... zakoc****emy w jakiś cechach. W pięknym uśmiechu, w czarującym spojrzeniu, zachwyca nas poczucie humoru partnera/partnerki...
Zawsze jest "COŚ" od czego wszystko się zaczyna ❤️
A POMIMO to ja mogę być w związku, i nie zawracać sobie głowy rozwodem.
To całe "pomimo" które większość z Was nazywa miłością... dla mnie jest zwykłym czynnikiem, który nie ma większego znaczenia i nie burzy mojego uczucia.
I tak... kocham męża pomimo, że:
- nie ścieli za sobą łóżka (przynajmniej nie tak ładnie jak ja)
- jest ode mnie niższy
- dzieli nas różnica wieku 6 lat
- jego ojciec mnie nie akceptuje
- niekiedy dzieli nas odległość wymierzona w setkach kilometrów
- pomimo że jest czasem zamknięty w sobie, bo nie chce mnie martwić opowiadając o problemach…
Oczywiście można być z kimś w związku gdy "pomimo" jest priorytetem, gdy " pomimo" gra pierwsze skrzypce, bo jeżeli ktoś lubi kiedy problemy każdego dnia wracają niczym bumerang to...nikt nie ma prawa się o to wykłucać. Zapytać mi tylko pozostaje...PO CO?
bo życie we dwójkę mniej boli?
bo lepszy sex ze swoim, niż brak?
bo wiesz czego możesz się spodziewać?
bo czujesz się pewnie wiedząc, że nic już cię nie zaskoczy?
bo nie musisz zaczynać wszystkiego od nowa?
Tylko... czy to ma sens?
Czy nie szkoda czasu na kochanie pomimo, kiedy można by doświadczyć pięknej, wzajemnej miłości ZA COŚ?
Ja wiem, że nie ma związków idealnych... ale uważam, że nie należy być z kimś jeżeli nie jesteśmy w stanie wymienić jego dobrych cech, a z drugiej strony... nie jesteśmy w stanie przestać wyliczać wad...
PODSUMOWUJĄC...
Kocha się pomimo tego. Ale nie za to.
Kocha się, za to „COŚ”.
Coś co sprawia, że kochasz właśnie jego, a nie kogoś innego.
Teksty w stylu... PRAWDZIWA MIŁOŚĆ nigdy się nie kończy... schowałabym między bajki!
Kończy się... kiedy dwoje ludzi przestaje o siebie dbać, troszczyć się, zwracać w stosunku do siebie czule...
a przede wszystkim kiedy przestają ze sobą rozmawiać.