Poród w domu. A co na to sąsiedzi?

Comments · 1521 Views

Poród w domu to niebezpieczna fanaberia czy sposób na zredukowanie strachu rodzącej? Stanowiska są podzielone. Ale kobiety, które rodziły w domu, zgodnie twierdzą, że kolejne dzieci też przyjdą na świat w domu, nie na szpitalnej porodówce. Choć bywa głośno.

Julia Rosnowska w niedzielę urodziła swoje pierwsze dziecko. Wiadomość obiegła media, bo aktorka nie dość, że rodziła w domu, to jeszcze w towarzystwie policji. No może nie w towarzystwie, ale funkcjonariusze wezwani przez zaalarmowanych sąsiadów, zapukali do drzwi rodzącej.

Jak wytłumaczyła na swoim instagramowym koncie Anastazja Bernard, która towarzyszyła Julii w czasie porodu, powodem był zapewne fakt, że "na co dzień nie mamy do czynienia z krzykami porodowymi, więc mogą się one kojarzyć z czymś bardziej nam znanym, np. krzykami ofiary przemocy domowej".

Cud po cichu

Klaudia Dobosz, mama Tadzia i Rysia, która czeka na narodziny trzeciego syna, również rodziła w domu. I planowała o fakcie uprzedzić sąsiadów. – Ale nie zdążyłam. Miałam przygotowaną kartkę, którą chciałam wywiesić przy windzie. Ale narodziny Rysia poszły tak sprawnie, że kartka się nie przydała – mówi Klaudia.

Dlaczego warto zdecydować się na poród domowy?

Przy porodzie towarzyszyły jej dwie położne ze stowarzyszenia "Dobrze Urodzeni", jej partner – Lech i… koty, które Klaudia hoduje. Starszy syn był w tym czasie u babci, a Klaudia na spokojnie, w swoim tempie, we własnej wannie urodziła dziecko. Policji nikt nie wzywał. Mało tego, sąsiedzi zza ściany nawet się nie zorientowali, że u Klaudii i Lecha odbywa się cud narodzin. – Już po fakcie ze zdziwienia przecierali oczy. To starsze małżeństwo. Byli zaskoczeni, że dałam radę i że było tak cicho – mówi mama chłopców.

Radość na całe osiedle

Trochę inaczej było w domu Pawła i Ady. Gdy Ada rodziła, było bardzo głośno. A że był to lipiec, upał i otwarte okna, dość szybko do drzwi mieszkania zapukał zaniepokojony pan ochroniarz. – Pewnie myślał, że ją tłukę – opowiada rozbawiony Paweł. Ale gdy dowiedział się, że to poród domowy, nie miał więcej pytań. Paweł sąsiadów nie uprzedzał, bo nie czuł takiej potrzeby.

Gdy kilka dni potem spotkał się z kolegą, który mieszkał na tym samym osiedlu, nie musiał informować go, że dziecko jest już na świecie. – Stwierdził: "Wasza Luna urodziła się ok. 21.30, prawda?" – opowiada Paweł. – Zapytałem go, skąd wie. Powiedział, że Adę było słychać na pół osiedla – śmieje się Paweł.

Święty spokój

Anna Wojtyla, która w tym roku zdobyła tytuł "Położnej na Medal", domowe porody przyjmuje od czterech lat. Ma ich na swoim koncie ponad 100. I mówi, że przypadek Ady i Julii, czyli pukanie do drzwi przez policję czy ochronę, to rzadkość. Dlaczego?

– Bo rodząca w domu kobieta czuje się bardzo komfortowo i raczej nie krzyczy. Ten domowy poród jest bardzo spokojny. Kobieta śpiewa, nuci, raczej wprowadza się w trans, niż jak w filmach wydziera się i wygraża partnerowi. Ale i takie rzeczy się zdarzają, bo rodząca jest w swoim domu i to ona ustala zasady. Nikt nie wejdzie do jej łazienki czy sypialni z pytaniem: "A czego ty tak krzyczysz?" – mówi Anna Wojtyla zrzeszona w stowarzyszeniu "Dobrze Urodzeni" i podkreśla, że położne, które asystują przy porodzie domowym, są gośćmi i bezwzględnie szanują zasady ustalone przez gospodarzy.

– Niektóre mamy chcą uprzedzić sąsiadów. Inne traktują poród jako wydarzenie bardzo intymne i prywatne i nie chcą, żeby wiedziało i gadało o nim pół osiedla. To ich wybór – wyjaśnia położna.

Rodzić po ludzku

Dlaczego Ada i Klaudia zdecydowały się rodzić w domu? Chciały mieć komfort, spokój i pewność, że ich prawa będą szanowane. Dodatkowo Ada i Paweł nie godzili się, aby ich córce podano witaminę K w pierwszych godzinach życia, chcieli opóźnić ten moment. – I pewnie w szpitalu dałoby się to zrobić, ale trzeba by wstąpić na drogę sądową, albo iść na udry z personelem medycznym – przypuszcza tata rocznej Luny.

Klaudia pierwszego syna urodziła w szpitalnym domu narodzin. I choć ma dobre wspomnienia, poród w domu uważa za najlepsze wyjście. – Wiem, że poród szpitalny to biznes. I całe mnóstwo niepotrzebnych procedur medycznych. Chciałam tego sobie oszczędzić przy drugim dziecku. I bardzo się cieszę, że Lech uważał podobnie. A w mojej rodzinie w zasadzie nie było ludzi, którzy pukali się w czoło i mówili, że zwariowałam - cieszy się mama Rysia i Tadzia.

Na własnych zasadach

- Rysia rodziłam sama, bo tak chciałam, ale też dlatego, że akcja szła bardzo szybko. Lech był w mieszkaniu, ale nie trzymał mnie non stop za rękę, bo tego nie potrzebowałam. Byłam bardzo spokojna, bo czułam się bezpiecznie. Poród trwał 3 godziny. A gdy było po wszystkim, leżałam w łóżku z moim synem i partnerem. Było cicho, ciemno, spokojnie. Żadnych jarzeniówek, trzaskających drzwi – relacjonuje Klaudia.
Paweł podobnie wspomina narodziny Luny. – Gdy się urodziła, było już ciemno, więc nie miała szoku związanego z przejściem z ciemności do wypełnionego światłem i hałasem pokoju. Ada rodziła w basenie. Luna wypłynęła na powierzchnię, rozejrzała się, nawet nie płakała – uśmiecha się Paweł.

Poród to nie wyścig

Anna Wojtyla podkreśla, że to uczucie spokoju, o którym mówią rodzice, to kluczowa różnica między porodem domowym a szpitalnym. – Poród to nie pieczenie biszkopta. Nie da się ustawić minutnika czy wcisnąć go w ramy szpitalnych zmian, choć pracownicy medyczni bardzo by tego chcieli. Często jest tak, że na rodzącą wywierana jest presja. Bo jej ginekolog zaraz schodzi z dyżuru, bo położne kończą zmianę, bo brakuje łóżek. A przecież w literaturze mówi się, że poród może trwać "do trzeciego wschodu słońca" – Położna na Medal podkreśla, że domowe porody mogą być szybsze.

– Gdy rodzimy w szpitalu najczęściej pojawia się strach i stres. A wraz z nimi kortyzol, który nie sprzyja postępowi akcji porodowej. W domu tego lęku nie ma. A przy łóżku / wannie / basenie może być tyle ludzi, ile rodzącej potrzeba. To również podnosi poziom komfortu. Na dodatek będąc w domu, można robić to, na co się ma ochotę: chodzić, rozmawiać, śpiewać, jeść, pić. Przyjmowałam porody w domach, w których za ścianą spały dzieci, w domach ze zwierzakami, gdzie mamie towarzyszyły ukochane kobiety: ich mamy, przyjaciółki, babcie. Tak rodziło się od początku ludzkości – zachwala Anna Wojtyla.

Tylko dla wybranych

"Ale czy taki poród jest bezpieczny?" – to pytanie usłyszała każda rodząca w domu kobieta. Ironicznie można powiedzieć, że gdyby bezpieczny nie był, nasz gatunek by nie przetrwał, bo szpitalne porody to wynalazek z XX wieku. Wcześniej kobiety rodziły w domach. I tak, śmiertelność noworodków i kobiet była wysoka. Teraz jest zdecydowanie mniejsza. Dlaczego?

– Bo żeby zakwalifikować się do domowego porodu z położną zrzeszoną w "Dobrze Urodzonych" trzeba przejść naprawdę rygorystyczną kwalifikację. Chodzi o to, aby zminimalizować ryzyko, żeby nie było konieczności przewożenia rodzącej karetką do szpitala – tłumaczy Anna Wojtyla.

Ile to kosztuje?

Niestety, poród domowy, który dawniej był rzeczą powszechną, teraz stał się luksusem. NFZ nie refunduje usługi, więc za pomoc położnych, bo w domu mamie zawsze towarzyszą dwie położne, trzeba zapłacić z własnej kieszeni, ok. 3500 zł. Położne prowadzą działalność gospodarczą, więc z tej kwoty muszą odprowadzić podatek, składki ZUS, etc. – I choć bardzo chciałybyśmy, żeby NFZ pokrywał koszty domowego porodu, nie ma tego na razie w planach – ubolewa Anna Wojtyla.

Jak przekonuje Klaudia Dobosz, były to najlepiej wydane pieniądze w jej życiu. – Nie mam szpitalnej traumy, a mój syn na dzień dobry miał kontakt ze mną, z tatą i z naszymi bakteriami, a nie szpitalnymi. Namawiam wszystkie kobiety, które mają fizjologiczną ciążę na poród w domu. To doświadczenie prawie mistyczne – przekonuje Klaudia. A żeby uniknąć wizyty funkcjonariuszy, można uprzedzić sąsiadów.

Źródło: https://kobieta.wp.pl/porod-w-domu-a-co-na-to-sasiedzi-6394326900663937a

Comments